..
...i góry.

13 | 12855
 
 
2010-02-14
Odsłon: 1089
 

Pare chwil na wielkiej ścianie.

Ciemno. W ciszy miarowo bzyczał bezlitosny budzik.
Ledwo otworzyłem oczy i zaraz znowu zamknąłem, żeby dospać jeszcze piec minut. Po pół godzinie obudziłem się nerwowo z poczuciem winy. Pierwsza czynnością jest gimnastyka, wiec zacząłem bez odwlekania, od razu. Senność prysnęła jak mydlana banka. Ból. Miarowo zaciskałem i prostowałem opuchnięte dłonie. Gimnastykowałem je, żeby zrobić śniadanie i napisać parę slow w ścianowym pamiętniku. Opuchlizna ograniczała ruchy, ale nie ustawałem. Rozruszałem nabrzmiałe stawy, rozerwane paznokcie i niegojące się zadrapania. Ból dokuczał, ale szybko zapomniałem o nim delektując się pierwszymi łykami kawy. Poranna kawa jest częścią niezmiennego rytuału. Dwukrotnie tylko obyłem się bez niej. Raz, kiedy nade mną szalała burza i kiedy skończyła się kawa, więc musiałem uśmiechnąć się do herbaty.
 

Wschód słońca. Siedziałem jeszcze w śpiworze wiedząc, ze ciepło niedługo do mnie dojdzie.
Zza grani wyłaniał się pierwszy promień, a następne niecierpliwie czekały w kolejce. Przyniosły mi optymizm i dobra energie. Kończyłem owocowe śniadankoi i ostatnie zdania w notatniku szalonego solisty. Rozsypane okruszki crunchy pozbierałem ze śpiwora i zjadłem tak, żeby nic się nie zmarnowało. Zapisałem:
„Na szczęście nie skończyłem jeszcze drogi. Wprawdzie planowałem być już w dolinie, ale jakoś przedłużyło się. Deszcz, lenistwo na biwakach, strata czasu na mijance… Teraz pewnie budziłbym się w namiocie na Camp4, a tak jestem w środku ściany. Lepiej byc tu niż tam. Zwłaszcza dzisiaj, bo przecież dzisiaj sa moje urodziny. Tak wyszło. Samo złożyło się i wypadło w pionowym świecie El Capitana. Dzięki.”
Czułem już słoneczne gorąco na twarzy i znajome uczucie spóźnienia, bo jeszcze nie zacząłem się wspinać.

Czas na wspinanie.
Wyciąg. Zjazd. Czyszczenie. Holowanie worów. Pojedynek z wiatrakami i wędrującym słońcem.

Rozłożyłem biwak.
Jaka to ulga położyć się! Zbyt długo zapatrzyłem się na czerwony zachód słońca, dlatego szybko wskoczyłem do śpiwora, żeby rozgrzać ochłodłe nogi. Zupa i herbata. Cisza. Po wyłączeniu palnika powieki same mi opadly, a pamiętnik zgubil sie w śpiworze. Za parę godzin, łysy rozjaśnił ścianę, a ja otworzyłem oczy. Zapomniałem wziąć tabletek przeciwbólowych, wiec zanurzyłem się w woreczku pana doktora Pomóż Sobie Sam Cwaniaczku. Łyknąłem je na sucho i w pospiechu, bo szybko chciałem zasnąć. Przecież już niedługo znowu będę gimnastykował obolałe dłonie, żeby napić się kawy i zapisać parę slow…

Na ścianie El Capitana spędziłem około pięćdziesięciu samotnych dni.


A co przyniesie jutro…?
www.reganclimbing.com
 

 
KOMENTARZE
 
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
ZAPISZ
 
Lukasz Warzecha - LWimages 2010-02-15 18:09:02
Widzac tylko pierwsze cztery litery, zastanawialem sie, jak bardzo religijny jestes... :-) PAPI... Z Anselem to rzeczywiscie fajnie wyszlo...
Regan 2010-02-15 15:10:33
Oczywiscie Papillon to Motyl, bo tak chyba byl tlumaczony tytul filmu ( nie jestem pewny).
Regan 2010-02-15 14:34:08
Na kasku jest napisane - Papillon. To od tytulu ksiazki, a pozniej filmu - osobna historia...:) Obrazek Ansela Adamsa przypialem zszywaczami do podartej juz okladki notatnika. To byl przypadek, ale ladnie sie zlozylo...


Archiwum wpisów
 

Pn

Wt

Sr

Czw

Pt

So

Nd