Reklamy Avatara draznily mnie swoja natarczywoscia wciskajaca sie w mozg. Nie widzialem tego filmu, a jednak z przekory i buntu, opowiedzialem sie za obrazem zony rezysera - Kathlyn Bigelow. Podobala mi sie opowiedziana przez nia historia rozbrajacza min, ktory balansuje na krawedzi daznosci do zolnierskiej perfekcji i szalonej fascynacji ryzykiem. Film zrobiony w konwencji dokumentu wciagal emocjami i akcja. W przeciwienstwie do Avatara nagrodzony Oscarem The Hurt Locker. W pulapce wojny jest osadzony w tradycyjnym nurcie kina, bez epatowania efektami specjalnymi, bez komputerowej animacji, bez sztucznych krain i wymyslonych spoleczenstw. Zaraz potem poszedlem na najnowszy film Martina Scorsese - Wyspa tajemnic. Wyszedlem z kina z przywrocona wiara w piekno sztuki filmowej. Tytulowa wyspa jest scisle strzezony miejscem odosobnienia dla szczegolnie niebezpiecznych, chorych psychicznie przestepcow. Ktoregos dnia, pacjentka Rachel Salando znika z zamknietej celi i nikt nie potrafi wytlumaczyc tego zdarzenia. W celu wyjasnienia tajemnicy, do szpitala przyjezdza agent specjalny Teddy Daniels (Leonardo Di Caprio). Po wstepnym rozpoznaniu sytuacji i oburzeniu brakiem wspolpracy ze strony personelu medycznego zamierza opuscic wyspe, ale... Ale nadchodzi huragan i nikt nie moze sie stamtad wydostac. Zagadka miejsca i ludzi wyjasnia sie dopiero na koncu filmu nadajac sens wszystkim wydarzeniom. Gdyby nie huragan, to pewnie pozostalibysmy nioswieceni, pograzeni w niezrozumieniu sensu wydarzen i tajemnic postaci. Wspaniala rezyseria, gra aktorow, scenariusz, zdjecia i sposob opowiadania historii wydobyly ze mnie napiecie, strach i radosc z ogladania dobrego filmu. Najbardziej podobalo mi sie wprowadzenie do akcji huraganu, ktory sila i zywiolem zmienil bieg zdarzen. To stalo sie zupelnie tak jak u mojego ulubionego Akiro Kurosawy, gdzie wiatr zawsze zapowiadal zmiany i niezwykle wydarzenia wplywajace na losy bohaterow.
Zaraz po wyjsciu z kina wspominalem swoja ostatnia burze na El Capitanie. Jest cos w tym, ze czasami zywioly i przeszkody nadaja sens temu co robimy. Przeciez caly czas wspinajac sie na Tangerine Trip myslalem "co ja tutaj robie, dlaczego wybralem te droge, skoro wczesniej wspinalem sie na o wiele trudniejszych?". Pozniej zrozumialem, ze sens temu przejsciu nadala burza. W trakcie wspinania troche "nudzilem" sie droga, ktora nie byla spelnieniem szczytu moich marzen. Jednak walka, do ktorej zostalem zmuszony na zawsze pozostanie w mojej pamieci. Niespodziewane nadejscie burzy zmienilo wszystko i zmusilo mnie do sprawdzenia swojej zdolnosci do przetrwania. Dzisiaj wspominam to z usmiechem, a zwlaszcza moment, w ktorym z braku zywnosci zajadalem skory od pomaranczy. Mimo zimna i szalejacej burzy nakrecilem tez krotki film - "Nie jestem pletwonurkiem".
A co przyniesie jutro…?
www.reganclimbing.com
www.blog.reganclimbing.com